Skip to main content

Tłumaczenia a umowy o dzieło

Roles

  • Authenticated user
  • Członek PSBT
  • Sąd Koleżeński PSBT

Ten temat stał się gorący odkąd ZUS zaczął kwestionować w czambuł wszystkie umowy o dzieło dotyczące tłumaczeń. Czy słusznie?

Na to pytanie otrzymujemy różne odpowiedzi, w zależności od tego, czy osoba zapytana kiedykolwiek coś przetłumaczyła, czy nie. Jeśli przetłumaczyła, odpowiada bez wahania: Nie! W przeciwnym wypadku, również bez wahania odpowiada: Tak! Co ciekawe, w obu przypadkach osoby te są święcie przekonane, że mają rację. Niestety urzędnicy ZUSu, osoby tworzące prawo, sędziowie i większość pozostałych prawników należy do tej drugiej grupy.

Skąd tak skrajnie różne opinie w tej samej sprawie? Przyczyn jest wiele. Przede wszystkim brak wiedzy – tłumaczenia w Polsce od zawsze traktowane były jako prosta czynność, którą może wykonywać każdy, kto zna język obcy. Stąd boje tłumaczy przysięgłych o podniesienie stawek urzędowych,  zlecanie tłumaczeń sekretarkom lub studentom, stosowanie ceny jako jedynego kryterium wyboru tłumacza i tym podobne nonsensy. Podejście osób decydujących o statusie prawnym tłumaczeń jest niestety takie samo. Po drugie nieprecyzyjne prawo. Umowa o dzieło zdefiniowana jest w Kodeksie Cywilnym jako umowa, w której „zamawiający zleca, a wykonawca przyjmuje do wykonania oznaczone dzieło”. Tak nieprecyzyjna definicja daje nieograniczone możliwości interpretacji. Wreszcie niefortunna nazwa – „dzieło” kojarzy się większości osób z dziełem sztuki, więc, choć w żadnym przepisie prawnym nie ma o tym mowy, urzędnicy najczęściej uważają, że umowy o dzieło są zarezerwowane wyłącznie dla artystów. Wtórują im często dziennikarze, jak na przykład w artykule „Rząd obłaskawia dziennikarzy i artystów” (https://bezprawnik.pl/dzielo-koszty-uzyskania-przychodu) , gdzie jako oczywiste traktowane jest powiązanie umów o dzieło z zawodami artystycznymi.

Naszym zdaniem należy przede wszystkim zwracać uwagę na to, że „dzieło” w rozumieniu prawa nie jest tożsame z „dziełem sztuki”. Interpretacja nieprecyzyjnej definicji umowy o dzieło jest jeszcze bardziej nieprecyzyjna. Zgodnie z nią dzieło od zlecenia różni to, że w dziele osiągany jest rezultat, a zlecenie musi być starannie wykonane. Taka interpretacja prowadzi do kolejnych nieporozumień. Przecież każda praca, z wyjątkiem syzyfowej, prowadzi do jakiegoś rezultatu i powinna być wykonana starannie. Czy dzieło wykonuje się niestarannie, a zlecenie nie może przynieść rezultatu? Znacznie precyzyjniejsza interpretacja, i o nią musimy walczyć, jest taka, że dzieło istnieje dopiero po osiągnięciu niepowtarzalnego celu, a więc wykonanie tylko części jest równoznaczne z brakiem wykonania, podczas gdy zlecenie dotyczy samej pracy, niezależnie od tego, czy w jej wyniku powstał ukończony rezultat, czy tylko jego część. Innymi słowy, za dzieło płacimy dopiero wtedy, kiedy otrzymamy konkretnie to, co zamówiliśmy, a za zlecenie możemy zapłacić proporcjonalnie do stopnia zaangażowania wykonującego, na przykład połowę kwoty, jeśli wykonał połowę zadania. Zgodnie z taką interpretacją tłumaczenia pisemne, w których zamawiający oczekuje przetłumaczenia całości jakiegoś dokumentu, instrukcji, strony internetowej, czy innego tekstu, są bez wątpienia dziełem. Co więcej, taka interpretacja nie kłóci się z kodeksową definicją ani nawet z interpretacją obecnie obowiązującą, jest tylko jej istotnym doprecyzowaniem.

Po drugie należy podjąć działania w kierunku uznania pracy tłumacza za pracę wymagającą wysokich kwalifikacji, nie tylko językowych. Tłumaczenia pisemne są objęte międzynarodową normą ISO 17100, która nakłada na tłumaczy wysokie standardy dotyczące kwalifikacji oraz konieczność weryfikacji każdego tłumaczenia pod kątem merytorycznym i lingwistycznym. Biura, które mają wdrożoną tę normę (bądź jej poprzedniczkę PN 15038), automatycznie spełniają warunki, jakie stawiane są umowom o dzieło. Jeśli biuro postępuje zgodnie z normą, tłumaczenie może wykonywać tylko wykwalifikowany tłumacz, jest on odpowiedzialny za nie od początku do końca, a biuro ma obowiązek wykonać weryfikację i żądać usunięcia wad, jeśli takie wystąpiły. Obowiązek weryfikacji jednoznacznie określa tryb odbioru dzieła, a więc fakt, że musi być ono ukończone, a płatność jest uzależniona od usunięcia wad. Należy zwrócić uwagę osobom decyzyjnym, że biura postępujące zgodnie z branżową normą automatycznie spełniają warunki niezbędne do zawarcia umowy o dzieło i fakt wdrożenia normy powinien uwalniać od zarzutów nieprawidłowego stosowania umów o dzieło.

Na koniec również często podnoszona kwestia wartości artystycznej jako wyróżnika dzieła. Jak już wspomniano, z żadnego przepisu prawa nie wynika, że dzieło musi mieć wartość artystyczną, jednakże urzędnicy często taką interpretację stosują. W przypadku tłumaczeń różnica między tekstem posiadającym walory artystyczne i takim, który ich nie posiada, jest niezwykle płynna i trudna do stwierdzenia bez zapoznania się z pełną treścią tekstu. Jeśli nawet biuro zajmuje się wyłącznie tłumaczeniami technicznymi, to wśród nich bardzo często występują teksty o charakterze reklamowym – na przykład strony internetowe, katalogi, broszury produktowe i wiele innych. Teksty te, mimo że nie można ich zaliczyć do literatury pięknej, bardzo często wymagają zdolności artystycznych do prawidłowego przetłumaczenia, które będzie zachęcać do zakupu, a nie wywoływać uśmiechu. Takie teksty mają niewątpliwie wartość artystyczną, często znacznie większą niż niektóre powieści zaliczane do literatury pięknej. A co z napisami do filmów i grami komputerowymi? To teksty wymagające jednocześnie zastosowania zaawansowanej technologii IT, ale i o charakterze wybitnie artystycznym. Jak z tego widać nie da się stwierdzić, bez dokładnego przeczytania tekstu przez specjalistę, że jest on pozbawiony walorów artystycznych, nawet jeśli biuro teoretycznie zajmuje się wyłącznie branżą IT. Tak więc stosowanie tego kryterium jest zupełnie pozbawione sensu.

Jako środowisko tłumaczy musimy podjąć ciężką pracę uświadomienia jak największej liczbie osób, zwłaszcza decydujących o kształcie prawa, czym są tłumaczenia. Polskie Stowarzyszenie Biur Tłumaczeń postanowiło podjąć się tego zadania. Zdajemy sobie sprawę, że jest to zadnie trudne i na efekt trzeba będzie poczekać kilka lat. Mamy jednak nadzieję, że w miarę naszych działań coraz większa liczba urzędników i osób tworzących prawo będzie rozumieć, czym różni się tłumaczenie od koszenia trawnika i przypadki błędnego stosowania prawa będą coraz rzadsze.

Zapraszam do dyskusji,
Michał Tyszkowski.

Kanały społecznościowe